Wielki ogień

Legenda z Boliwii

Dawno, dawno temu w kraju Indian Yuracare wybuchła straszna wojna. Wróg był bezlitosny. Nic nie zapowiadało rychłego zakończenia. Nawet jeśli któraś strona zaczynała tęsknić za pokojem, zły czarownik o imieniu Sararuma szeptał im do ucha takie rzeczy, które szybko pozwalały im zapomnieć o wcześniejszym zamiarze.
– Nawet nie myślcie o końcu wojny, bo przeciwnicy planują nowy atak! Musicie ich uprzedzić, zadziałać teraz – Sararuma podsycał w nich iskrę walki.
I w ten sposób nie było upragnionego pokoju, ale jeszcze okrutniejszy atak, by uprzedzić przeciwnika. Sytuacja ta powtarzała się na tyle często, że wojna ciągnęła się latami. Ziemie coraz bardziej niszczały, a niewinni ludzie ginęli już nawet nie wiadomo z jakiego powodu.
– Wiem, że wróg planuje podpalić wasze tereny. Wy pierwsi musicie to zrobić – czarownik podsycał nienawiść w obydwu zwaśnionych stronach. Wkrótce wszystko płonęło. Paliły się wioski, drzewa i trawy. Ginęli ludzie, jedni w pożarze, inni z głodu. Wszystko wokół było całkowicie zniszczone. Czarownik z radości zacierał ręce. Dzięki jego intrydze na ziemi pozostawały jedynie zgliszcza. Ludzie próbowali przemówić do rozsądku swoim wodzom, ale na próżno. Ich okrutny doradca nie pozwalał na to.
Pożar więc dalej trawił wszystko. W rezultacie wyginęli ludzie. Przeżyło tylko jedno małżeństwo. A udało się im tylko dlatego, że podczas wielkiego pożaru ukryli się głęboko w ziemi. Wcześniej wykopali tunel, a za nim głęboką jamę. Zgromadzili w niej żywność i wodę, żeby przetrwać. Byli oddzieleni od straszliwych płomieni, które długo jeszcze nad nimi szalały. Ludzie ci oszczędnie korzystali z zapasów, bo wiedzieli, że minie sporo czasu, zanim będą mogli wyjść na zewnątrz. Po wielu dniach, kiedy ogień przygasł, para postanowiła opuścić kryjówkę. Wcześniej mężczyzna wystawił na powierzchnię gałązkę, która natychmiast spłonęła.
– Jeszcze za wcześnie – westchnął i szybko schronił się w bezpiecznej kryjówce. Następnego dnia kobieta wystawiła gałązkę. Tym razem gałązka również się spaliła. Przez kolejne osiem dni para ponawiała próby, ale dopiero dziewiątego dnia gałązka nawet się nie zatliła. Wówczas bardzo ostrożnie wyszli na powierzchnię. To co zobaczyli na zewnątrz, przerosło ich wyobraźnię.
– Pozostały tylko zgliszcza – rzekł mężczyzna. – Co my teraz zrobimy?
– Rzeczywiście, nic nie ma. Ani drzew, ani trawy, ani zwierząt – zapłakała kobieta. Jak okiem sięgnąć, wszędzie była czarna pustynia. Popiół sięgał im po kostki, a w powietrzu wirowały wielkie chmury ciemnego pyłu. Nagle tuż przed nimi pojawił się czarownik Sararuma. Zawinięty w długi płaszcz, czerwony jak ogień, zakręcił się koło nich i szyderczo zaśmiał.
– No i co wy na to? Myśleliście pewnie, że mnie przechytrzyliście? Nie macie żadnych szans na przeżycie! – zawołał radośnie.
– Nie umrzemy! Poradzimy sobie – odparł mężczyzna.
– Będziemy żyć! – poparła go żona.
– Ha, ha, ha! Nie przeżyjecie! Spójrzcie przed siebie, wokół nic nie ma. Ten pył was nie wyżywi – śmiał się w głos Sararuma.
– To prawda, nic tu nie ma – rzekła kobieta. – Jednak mam w kieszeni nasiona. Odgarniemy popiół i posiejemy je w glebie. Wkrótce urosną rośliny.
Sararuma zaczął się nagle kurczyć. A gdy się zmniejszył o połowę, wyrosła piękna, zielona trawa.
– Nie przeżyjecie! Ja na to nie pozwolę! Nie będzie ludzi na ziemi – złościł się.
– Zniszczyłeś ludzi, skłócając ich ze sobą – zawołał mężczyzna. – Ale jak widzisz, to ci się nie udało. Już nie będzie wojny.
Po tych słowach na zwęglonych drzewach zaczęły pojawiać się zielone listki, a Sararuma zmniejszył się do wielkości małego dziecka i wpadł w jeszcze większą złość.
– Nie uda się wam! – wołał wściekły.
– Jesteście sami. Nawet nie będziecie mieli z kim rozmawiać.
– Ale to się zmieni – powiedział mężczyzna. – Będziemy mieli dzieci – dodała kobieta.
I wówczas z popiołów powstały zwierzęta, a Sararuma stawał się coraz mniejszy i mniejszy, by w końcu stać się maleńkim pyłkiem, który zabrał podmuch wiatru. I tylko z daleka słychać było jego złowrogie wycie.

Źródło: Świat misyjny 1/2011