Oczekiwanie

Bajka z Azji

Daleko, daleko stąd, na skraju pustyni, znajdowała się bardzo stara wioska, a w niej zamek jeszcze starszy niż ona sama. Wędrowcy rzadko odwiedzali to miejsce, bo nie było im tam po drodze. Jeśli już przybywali to albo przez pomyłkę, albo żeby dać wypoczynek swoim wielbłądom. Czasem zachodził tu jakiś zbłąkany wędrowiec, jednak szybko opuszczał to miejsce, bo nic szczególnego tu się nie działo. Mieszkańcy wioski wiedli wyjątkowo spokojne życie.
Pewnego razu wszystko się jednak zmieniło. Do wioski bowiem przybył posłaniec królewski z niezwykle ważną wiadomością.
Na dźwięk trąbki zbiegli się pod zamek wszyscy mieszkańcy.
– Słuchajcie, słuchajcie. Przynoszę wam radosną wieść. Otóż nasz kraj odwiedzi sam Bóg. Przyjdzie zobaczyć nasze miasta i wioski. Wy też się przygotujcie, bo tu również przyjdzie, ale nie wiadomo, kiedy to nastąpi, ponieważ nie ma ustalonej kolejności wizyt.
W wiosce zapanowała ogromna radość. Ludzie nie mogli wprost uwierzyć, że przyjdzie do nich sam Bóg. Cóż to za zaszczyt dla wszystkich!
Rozpoczęły się wielkie porządki. Naprawiono ulice, wyczyszczono fasady domów, zbudowano łuki triumfalne, kwiatami napełniono balkony. Spośród wszystkich mężczyzn wybrano jednego najbystrzejszego, aby przez cały czas wypatrywał gościa. Wszyscy bowiem chcieli być obecni, kiedy będzie wkraczał do wioski. Strażnik stanął na wysokiej zamkowej wieży i pilnie obserwował okolicę. Był taki szczęśliwy i dumny, że to właśnie jemu powierzono tak ważne zadanie.
– Ciekawe, jaki jest Bóg? Kiedy do nas przyjdzie? Czy przybędzie z wielkim dworem? Czy w odpowiedniej chwili dojrzę, że już idzie? – strażnik stawiał sobie mnóstwo pytań, na które na razie nie znajdował odpowiedzi.
Mijały minuty, godziny, dni, a Bóg się nie zjawiał. Strażnik wciąż wypatrywał na dalekim horyzoncie jakiegoś znaku. Zwracał uwagę na najmniejszy ruch. Dokładnie przypatrywał się każdej osobie i wszystkim karawanom.
– Na pewno przybycie Boga będzie oznajmiać dźwięk trąb albo innych instrumentów. Mam nadzieję, że w porę to zauważę.
Dalej jednak płynęły tygodnie, miesiące, a nawet lata, a Boga wciąż nie było. Mieszkańcy wioski powrócili do swych codziennych zajęć i w wirze pracy zapomnieli o tym, że ma do nich przyjść. Strażnik też stał się mniej czujny.
Minęło już tak wiele czasu, że nikt nie pamiętał o królewskiej wiadomości, ale strażnik nadal tkwił na swoim stanowisku. Dalej wypatrywał Boga, choć już z mniejszą nadzieją, że kiedyś to nastąpi. Zaczęły nachodzić go pewne wątpliwości.
– I po cóż Bóg miałby przychodzić do naszej wioski? Przecież tu nic się nie dzieje? Po co miałby odwiedzać zamek, który nic nie znaczy? Mijające lata sprawiły, że mężczyzna posiwiał, pochylił się ku ziemi, a jego twarz pokryły głębokie zmarszczki. Z trudem już pokonywał zamkowe schody. Nagle zdał sobie sprawę z tego, że zbliża się do końca swoich dni.
– Moje życie dobiega kresu – mówił – a Bóg wciąż nie przychodzi. Czy kiedykolwiek go ujrzę?
– Jestem tu! – usłyszał tuż obok siebie jakiś głos. Strażnik, choć nikogo nie zobaczył, z radością zapytał:
– Boże, gdzie jesteś? Dlaczego kazałeś mi tak długo czekać? Nie widziałem, którędy przyszedłeś?
– Zawsze byłem blisko ciebie, przy tobie, a nawet w tobie. Potrzebowałeś jednak aż tylu lat, żeby zdać sobie z tego sprawę. Jestem zawsze z tymi, którzy żyją nadzieją. I tylko ci, którzy na mnie czekają, mogą mnie zobaczyć – mówił głos.
W tej samej chwili dusza starego strażnika napełniła się radością. Szeroko otworzył oczy i pełen podziwu i miłości wpatrzył się w daleki horyzont.
Oprac. Ks. Jan Piotrowski

Źródło: Świat misyjny 5/2004